Powoli
zaczynałem się przyzwyczajać do tego, że dom TaoRisa w praktyce należał do
wszystkich. Nasi przyjaciele wchodzili i wychodzili, kiedy tylko chcieli i
muszę przyznać, że ostatnie dni były najlepszymi ze wszystkich wakacji, jakie
miałem. Jakby ktoś kazał mi krótko opisać miejsce mojego pobytu,
odpowiedziałbym „dom wariatów”, bo nic bardziej trafnego nie przychodziło mi do
głowy.
-
Sehun! Hunnie no! Nie uciekaj! – krzyczał zrozpaczony Luhan.
W
spokoju jak cywilizowany człowiek leżałem rozwalony na kanapie, czując dość
mocny powiew wiatraka, który chodź trochę łagodził upalne powietrze. Ledwo
udawało mi się oddychać, a po czole spływały kropelki potu. Ten jakże warty
opisania moment przerwał huk obijanych drzwi o ścianę. Szybkim krokiem z
naburmuszonym wyrazem twarzy w moją stronę szedł Sehun. Oczywiście nie można
pominąć, że zaraz za nim podążał Luhan, który jęczał coś o tym, żeby Oh nie był
zły. Widziałem jak tęczowy zbliża się do mnie i nie zdążyłem nawet wstać, kiedy
poczułem jak całe sto osiemdziesiąt centymetrów człowieka, rzuca się na moje
biedne, drobne niczemu winne ciało.
-
Suhoo, Luhan mnie nie docenia! – powiedział załamanym głosem.
Duszony ciężarem młodszego, kątem oka
spostrzegłem Chanyeola. Nawet nie wiedziałem, że tutaj był. Patrzył na nas z
szeroko otwartą buzią i widziałem jak guma, którą żuł wysuwa się z jego ust i
ląduje na ziemie. Moja pedantyczna strona w środku krzyczała z bólu, bo to było
O-BRZY-DLI-WE. Dokładnie ująłem wzrokiem, jak po jego brodzie spływa stróżka
śliny, po czym jakby wyrwany ze swojego świata, zagłuszając głośne prośby o
wybaczenie Luhana, wydarł się na cały dom:
-
Kanaaaaaaapka!
W
duchu zacząłem się modlić, aby to coś, co steruje tym okropnym światem
zlitowało się nade mną i sprawiło, aby Yeol zanim na mnie skoczy poślizgnął się
i nie wypełnił swojej głupiej myśli. Niestety. Życie lubi mnie męczyć i po
chwili już czułem jak te dwumetrowe zwierzę łamie mi kości, a potem słychać
już było tylko mój i Sehuna pełen bólu, zduszony jęk.
-
Złaźcie ze mnie wszyscy, póki jeszcze nie straciłem na was całej mojej
cierpliwości.
Nawet
żadnego z nich nie informując, zrzuciłem ich z siebie. Czułem się taki lekki, w
końcu to prawie dwieście kilo mniej. Już miałem wyjść z pokoju, kiedy moja
głowa odbiła się od czegoś nadzwyczaj twardego, aż cofnąłem się parę kroków w
tył. Byłem pewien, że w tamtym miejscu nie było ściany, no chyba, że dom Tao to
Hogwart i te ściany potrafią się magicznie znikąd pojawiać.
-
Oh, Junnie, bądź bardziej ostrożny, możesz sobie zrobić krzywdę – powiedział z
udawaną troską Chen.
Ten
cyniczny uśmieszek miałem mu ochotę zerwać i nigdy więcej nie mieć okazji go
oglądać. Chyba każdy, kto mnie znał wiedział, że ja i Chen dosłownie nie
potrafimy wysiedzieć ze sobą paru minut, żeby się o coś nie posprzeczać. To
może być cokolwiek, chociażby głupi kolor bluzki Krisa.
-
Przeżyje, jeżeli pewne osoby nie będą ingerować w moje życie. – Czułem to
napięcie, które się między nami tworzyło. Bywały momenty, że Chen budził we
mnie jakiegoś diabła, który, na co dzień był głęboko we mnie uśpiony. Czasami
wystarczył sam widok tego chłopaka, aby się wybudził i przejmował kontrole nad
moim zachowaniem.
-
Mówisz o mnie? Naprawdę mam lepsze zajęcia.
-
Dobra, po prostu idź sobie!
Mówiąc
to, dźgnąłem go palcem w klatkę piersiową, a zaraz potem do moich oczu zaczęły
napływać łzy. To tak cholernie bolało, nie rozumiałem jak on mógł mi to zrobić.
-
Suho, wszystko w porządku?
-
Jeszcze się bezczelnie pytasz, złamałeś mi palca sieroto!
-
Przecież ja nic nie zrobiłem, nikt ci nie kazał mnie ruszać. – Popatrzyłem na
niego wzrokiem, który mówił, że nawet nie wie jak bardzo się pomylił. – Dobra
daj to – powiedział.
Złapał
mnie za rękę i pociągnął do kuchni, a tam kazał usiąść na krześle.
-
Może nie studiuję medycyny jak Yixing, ale gołym okiem widzę, że złamany nie
jest, więc nie dramatyzuj.
Podszedł
do szafki, gdzie walały się wszelkiego rodzaju lekarstwa i wygrzebał stamtąd
bandaż i jakąś maść. Złapał mnie delikatnie za dłoń i zaczął nakładać
maź. Może gdyby nie była to prawa ręka zrobiłbym to sam, ale nie niestety
trafiło właśnie na nią. Wziął długi biały patyczek i przyłożył go do palca, po
czym starannie nakładał opatrunek.
-
Lay byłby ze mnie dumny.
-
Tak, nie wątpię, wiecie może, co się dzieje HunHanowi? – zapytał Baek,
wchodzący do kuchni.
-
Nie wiem, przenieśli swoją awanturę ze swojego domu do naszego, bo przecież,
niszczenie cudzego spokoju, to takie szlachetne zajęcie. Luhan najwyraźniej
czymś wkurzył Sehuna i ten strzelił na niego focha.
-
Przypominają mi mnie i Yeolliego, kiedy byliśmy w wieku Hunniego– rozmarzył się
Byun.
-
Baek, to wcale nie było jakoś dawno, po za tym z tego, co wiem to Luhan jest od
ciebie starszy.
- Co
ty wiesz o życiu, dobra nie przeszkadzam wam – rzucił nam jednoznacznym
uśmiechem.
-
Głupek – prychnąłem. – Możesz mnie zostawić, już nie boli.
Wstałem
i poszedłem do salonu. Na kanapie siedział HunHan, gdzie Sehun łypał spod byka,
morderczym wzrokiem na Luhana. Na podłodze usiadł Byun i gdzieś w otchłani
świadomości chciałem mu coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co.
-
Hunnie, co się stało? – Zapytał troskliwym głosem Baek.
-
Luhan hyung nie docenia moich starań.
Ledwo
co ogarnięty Tao, zaciekawiony podszedł do nas wszystkich i dosiadł się obok
Luhana.
- To
wcale nie tak Sehun… - powiedział już chyba zmęczony tym wszystkim Luhan.
-
Tylko tak mówisz! Doskonale wiesz, że nienawidzę rano wstawać, ale to zrobiłem
żeby sprawić ci przyjemność. Przygotowałem kanapki, przy których się starałem,
przyniosłem ci śniadanie do łóżka, nawet nie oblewając się przy tym herbatą, a
ty powiedziałeś tylko „Dzień dobry”, ugryzłeś kawałem bułki, wyplułeś ją, po
czym powiedziałeś, że są gumowe i poszedłeś spać! Wiesz jak się wtedy poczułem?
– powiedział z lekko drgającą wargą.
Muszę
przyznać, że nawet na mnie ten widok w jakiś sposób podziałał. Może dlatego, że
zawsze myślałem, że ten dzieciak nie zna znaczenia słowa smutek.
-
Sehun, przepraszam! – blondynek zaczął głośno płakać. – Ja po prostu rano nie
wiem co się dzieje. To wszystko przez to, że spałem. Hunnie, proszę nie gniewaj
się już. – powiedział ocierając swoje oczy rękawami za dużej na niego bluzy.
-
Myślę, że to jest ten moment, gdzie powinniście się sobie rzucić w ramiona i
wybaczyć całe zajście. – powiedział wzruszonym głosem Yeol.
Baekhyun
wstał, po czym od razu usiadł i po czym wstał jeszcze raz. Jego oczy wyrażały
furię, która wyraźnie kontrastowała z kamienną twarzą bez wyrazu. Na początku nikt nie wiedział o co chodzi... Jego prawa
dłoń po chwili wylądowała na lewym pośladku, a każdy z nas jak zahipnotyzowany
powędrował za nią wzrokiem. I wtedy do mnie dotarło, coś, o czym
chciałem mu powiedzieć. Od dywaniku w kształcie pandy aż do jakże jędrnego
tyłka mojego przyjaciela, ciągnęła się biała długa linia. Wszyscy
natychmiastowo wybuchli śmiechem, oprócz Tao, który był załamany tym, że
najprawdopodobniej będzie musiał wyrzucić dywanik. Lubił go.
-
Kto? – salwy śmiechu przerwał lodowaty głos Byuna i tylko Chanyeol w dalszym
ciągu nie potrafił przestać się chichrać. – Kto do jasnej cholery jest tak
mądry żeby zostawić, bądź wypluć gumę na środku pokoju, czy wy zdajecie sobie
sprawę ile musiałem wydać na te spodnie?
-
Ale to ja ci je kupiłem. – powiedział Chan.
-
Cicho! – Jego oczy zabłysły czymś… po czym spojrzał na Chana. – Chanyeol! To ty
prawda? Nikt inny w tym do mu nie jest aż taką niezdarą i nieokiełznanym
debilem, żeby zrobić coś tak obleśnego. Fuj. Przez ciebie całe moje spodnie są z gumy do żucia, obrzydlistwo.
-
Baekhyun, proszę nie denerwuj się, kupię ci nowe spodnie!
Yeol
zabrał miotającego się z nerwów Baeka, HunHan się pogodził, więc właśnie chyba przyszła
chwila spokoju. Zastanawiałem się tylko gdzie wcięło Jongdae.
Poszedłem do swojego pokoju poczytać książkę, którą Kris mi ostatnio polecał.
Tego
wieczora, chmury były wyjątkowo ciemne, a w naszym domu jakoś dziwnie cicho. To
była jedna z tych letnich nocy, gdzie zapowiadało się na burzę. Leżałem i słuchałem
muzyki, nie to, że się bałem grzmotów i piorunów, to raczej jak Tao i
karaluchy. Wiedział, że nic mu nie zrobią, a i tak ich nie lubił i darł ryja na
cały dom jak gdzieś jakiegoś zobaczył. Nagle spostrzegłem, że do mojego pokoju
powoli wdziera się światło z korytarza, co znaczyło, że ktoś wszedł do pokoju.
Podniosłem się do siadu i zobaczyłem Chena.
- Co
tutaj robisz?
-
Nie denerwuj się chciałem tylko pogadać.
- O
czym?
-
Dlaczego jako jedynego z nich wszystkich mnie nie lubisz. – Popatrzyłem na
niego zdziwiony.
- To
nie tak, że cię nie lubię…
-
Tylko?
- Sam nie wiem. Czasami mam ochotę cię rozszarpać, bo doprowadzasz mnie do szału,
więc bardziej bym powiedział, że mnie irytujesz niż, że cię nie lubię. W ogóle
co cię wzięło na takie poważne rozkminy?
- A
tak jakoś – wyszczerzył się. – Idziemy pooglądać jakiś horror? Nie
ukrywam, że jego propozycja jak najbardziej mi pasowała. Od zawsze uwielbiałem
horrory, oczywiście o ile nie były o lalkach.
-
Jasne, chodźmy.
Siedzieliśmy pod kocem w skupieniu oglądając film. Burza nadawała takiego
wyjątkowego klimatu i dreszczyku emocji. Nie bałem się jakoś bardzo, tylko
momentami zakrywałem twarz lub ewentualnie drgnąłem zbyt mocno, ale to się nie
liczyło. Po dwóch godzinach, na dworze było już ciemno, burza odeszła,
zostawiając po sobie deszcz. Popatrzyłem przez okno i prawie dostałem zawału.
-
Chen, patrz, tam ktoś jest – przysunąłem się do niego.
-
Gdzie, nie widzę.
- No
tam w ogródku, coś zakopuje. – Naprawdę się przeraziłem.
Moje
ciało automatycznie zamieniło się w galaretę, a ja nie potrafiłem tego opanować.
- W
takim razie chodźmy to sprawdzić!
-
Zwariowałeś! a jak nam też coś się stanie… nigdzie nie idę. – Skrzyżowałem ręce
na piersi.
-
Nie stanie, chodź.
Wyszliśmy
salonem, przez taras, po czym skradaliśmy się w stronę nieznajomego. Nigdy nie
potrafiłem zrozumieć zamiłowania Tao do wszelkiego rodzaju roślinek. Było tego
tutaj od cholery, ale z drugiej strony go podziwiałem, bo mi nawet kaktus
usychał.
Przybliżyliśmy
się do osoby z łopatą i wtedy go rozpoznałem. Oczywiście nie od razu, ale po
chwili byłem pewien. To był Kai.
-
Ej, to nie jest Jongin? – Powiedział w tym samym czasie, co ja pomyślałem Chen.
-
Tak, ale z drugiej strony, chyba nie ma on obowiązku pracować jak pada deszcz,
więc co on tu robi.
Podszedłem do Jongina i
stuknąłem go w ramię.
- Co robisz?
- Nic! – Drgnął przestraszony, po czym
podrapał się po karku ze sztucznym śmiechem.
Mimowolnie spojrzałem na
dół, który wykopał i wystarczyły może dwie sekundy szoku, jak zacząłem się
drzeć. W dole leżał Kyungsoo.
- Matko, Kai jesteś mordercą!
To był moment, kiedy moje
oczy co chwilę oślepiało białe światło, a wszyscy wokół mnie zaczęli się śmiać.
Zdezorientowany, patrzyłem na Soo, który teraz nie mógł się opanować, a jeszcze
chwilę temu leżał w błocie.
- Co
się właśnie stało? – Zapytałem, kompletnie pozbawiony racjonalnego myślenia.
-
Wszystkim się nudziło, więc padłeś ofiarą niecnego planu Jongdae.
-
Ale czemu akurat ja?
- Bo
nikt inny by się nie wystraszył.
- A
Tao?
-
Tao wystraszyłby się za bardzo - powiedział Kris.
- A
po co te zdjęcia?
-
Wylądujesz na ścianie dwunastu derpów.
- Co?
-
Kupa, został tylko Sehun. - Cieszył się Tao.
- Jak Sehun? Uhh, nienawidzę was. JAK JA
WAS KURWA NIENAWIDZĘ!
CDN...
Noo,
więc chciałam to dodać jeszcze w grudniu, na feriach, ale nie miałam laptopa,
bo aż dwa razy się zepsuł :/
Zapraszam
do komentowania ^-^ I przepraszam za błędy, bo możliwe, że jakieś są :)