3 maja 2015

Pessimistic Realist

            Odkąd tylko pamiętam byłem cichym chłopcem. W dzieciństwie zamiast biegać z całą tą dzieciarnią na podwórku, wolałem w samotności zgniatać robaki kamieniami.
Czy byłem normalny? Raczej w to wątpiłem, bo nie pozwalało mi na to miejsce, w którym się wychowałem. Ogarniający mnie z każdej strony brud, nachlani ludzie śpiący gdzie popadnie i miejskie ćpuny, zaczepiające inne patologiczne bachory.
Ile razy, jako małe i niewinne dziecko wystraszyłem się nie na żarty, przechodząc obok ciemnej uliczki, z której wydobywały się niecenzuralne słowa i niosące za sobą echo jęki. Ktoś pomyślałby, że moje piekło kończyło się w momencie, kiedy przekraczałem próg domu, ale to wcale nie była prawda. Te same ohydne odgłosy słyszałem każdej nocy za ścianą mojego pokoju. Kiedyś nie wiedziałem, za co moja matka każdego ranka mnie przepraszała, a teraz najnormalniej w świecie tego nie rozumiem. Te przeprosiny powinna była kierować tylko i wyłącznie do siebie za brak szacunku dla swojego ciała, które sprzedawała za marne grosze, wszystkim tym obleśnym mężczyznom i niezrównoważonym kobietom. Przecież każdy doskonale wie, że prostytucja nie jest jedynym rozwiązaniem problemów finansowych.
     Nie chcąc iść w ślady matki i nie mając autorytetu w ojcu, którego nawet nie miałem, od samego początku sam musiałem podejmować decyzje i szlifować swój charakter.
     Chciałem się kształcić, starałem się, aby moje stopnie były jak najlepsze, ale dorywcza praca utrudniała sprawę. Czasami wykończony po całym dniu nie miałem nawet siły zjeść porządnej kolacji i padnięty kładłem się na twardym materacu, nie zważając nawet na to czy pozbyłem się ciuchów czy nie. Mimo wszystko w moim krótkim, acz nie do końca usłanym różami życiu było parę rzeczy, które sprawiały, że czasami chciało mi się jeszcze uśmiechać.

*początek trzeciej klasy*

Siedziałem na parapecie słuchając muzyki, nie bardzo przejmując się otoczeniem tych wszystkich fałszywych ludzi. Każdy z nich zakładał maski chowając pod nimi swoje obrzydliwie i zgniłe do szpiku kości oblicze. Naśladowali zachowania innych stając się kiepską kopią kogoś, kim chcieliby być. Nie potrafiłem pojąć jak ktoś w przeciągu paru godzin mógł zmieniać osobowości w zależności od grupy, w której się znajdował. Jaki pieprzony sens ma udawanie i robienie czegoś, czego tak naprawdę się nie lubi? No tak… masa znajomych. Ogromna dawka nic nieznaczących osób, które są i których później nie będzie, bo jak nawiązać prawdziwą przyjaźń, kiedy ludzie oszukują samych siebie?
 Z moich jakże głębokich przemyśleń wyrwało mnie szturchnięcie w  moje niczemu winne ramię. Przede mną znajdował się wysoki Koreańczyk, z ewidentnie farbowanymi blond włosami, które nie raz śmignęły mi przed oczami, ale zawsze ten fakt miałem głęboko w dupie, bo co mnie obchodzą te wszystkie dwulicowe suki z mojej szkoły.
- Można się dosiąść? – usłyszałem, kiedy delikatnie wyciągnął mi słuchawki z uszu.
- Nie.
Nie zamierzałem silić się na bycie miłym, bo nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Z powrotem włożyłem kable do uszu.
- W takim razie pierdol się ­– wyczytałem z ruchu jego ust.
Prychnąłem, i chociaż kompletnie nie rozumiałem dlaczego, jego zachowanie mnie rozbawiło. Chłopak był naprawdę odważny skoro do mnie podszedł. Doskonale zadawałem sobie sprawę z tego, że nie jedna plotka chodzi o mnie po szkole. Jednak, jakby nie patrzeć było mi to jak najbardziej na rękę, bo te pieprzone szumowiny trzymały się ode mnie z daleka. No może oprócz tego jednego wyjątku, który zakłócił rutynę każdego dnia spędzonego w tym więzieniu.
Niestety na jednym wyskoku się nie skończyło i o ile na początku odchodził, tak po paru razach po prostu zakładał swoje słuchawki i siedział obok mnie. Bez jakiegokolwiek kontaktu, po prostu był i mogłem szczerze powiedzieć, że po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do tego i nawet mi to nie przeszkadzało. Nie miałem pojęcia, co siedzi w jego głowie, ale nie zastanawiałem się nad tym jakoś bardzo, miałem ważniejsze rzeczy do roboty.
Najciekawsze w tym wszystkim było to, że spędzając w ten sposób czas przez miesiąc ja w dalszym ciągu nie miałem pojęcia jak chłopak miał na imię.

Korzystając z ostatnich promieni słońca tego roku, siedziałem oparty o ogromny pień drzewa na szkolnym dziedzińcu. Oczywiście nie byłem tam sam, blondyn znalazł sobie miejsce zaraz obok mnie i bezuczuciowym wzrokiem obserwował wszystko, co działo się dookoła. Pierwszy raz od dawna już, zacząłem zastanawiać się, dlaczego  chłopak tak się do mnie przyczepił, praktycznie nie pamiętałem już przerwy, którą spędziłem w samotności. Pogłośniłem muzykę, bo leciał mój ulubiony kawałek i nie do końca świadomie zacząłem miętolić zębami kabel od słuchawek. W sumie nawet nie wiem, kiedy pojawił się u mnie taki nawyk, ale on po prostu był.
- Kurwa – szepnąłem zdenerwowany.
Blondyn popatrzył na mnie zdziwiony, jakby niedowierzając, że z mojego gardła wydobyły się jakieś słowa. W końcu dość nie codzienną sprawą było usłyszeć jak coś mówię.
- Gorzej ci?
- Przegryzłem słuchawki.
     Byłem zły na siebie, bo nie miałem pewności, kiedy będę mógł kupić sobie następne. W głowie zaczynałem powoli obliczać ile dni będę musiał przeżyć na najtańszych zupkach chińskich, żebym mógł kupić sobie nowe.
- Jak ty to zrobiłeś sieroto? – śmiał się cicho pod nosem.
- To nie jest śmieszne.
- Jest.
- Nie.
Swoim gadaniem tylko potęgował moją złość, co w tym niby śmiesznego, mógł mnie kopnąć prąd i sparaliżować mi język, faktycznie zabawne, nie ma co.
Wstałem i zarzuciłem na ramię mój ozdobiony naszywkami z zespołami, które lubiłem plecak. Miałem iść, ale poczułem na swoim szczupłym nadgarstku długie, kościste palce.
- Gdzie idziesz? Zostań – powiedział, delikatnie się uśmiechając.
- To chyba nie mi z nas dwóch jest gorzej. – Wywróciłem oczami, po czym wyrwałem się z jego uścisku. Nie miałem pojęcia, co to miało znaczyć, ale liczyłem na to, że nie uważał się za kogoś specjalnego. Ludzkie mniemanie o sobie czasami naprawdę mnie przerażało.



W końcu przyszedł ten czas, kiedy na dworze, zamiast słońca zastałem deszcz. Temperatura za oknem również dość mocno spadła, dlatego tym razem zrezygnowałem ze swoich zwykłych czarnych trampek i założyłem glany. Przed lustrem rozburzyłem jeszcze swoją przydługawą grzywkę i wyszedłem.
     Rześkie powietrze owiało moją twarz, a ja z moimi nowymi słuchawkami zmierzałem w kierunku liceum. Czułem jak przez zimno moje policzki rumienią się, szczypiąc delikatnie. 
       Po piętnastu minutach drogi z daleka zauważyłem blondyna. Już miałem skręcić i pójść dłuższą drogą, byleby nie musieć oglądać jego ryja o te piętnaście minut więcej niż zawsze, ale coś mi nie wyszło.
Nie miałem na to ochoty, ale on jak za złość musiał się obrócić i mnie spostrzec. Nie do końca wiedziałem dlaczego, ale do niego podszedłem, przecież, mogłem udawać, że go nie widzę, albo tak po prostu go olać i pójść tak jak chciałem, ale jednak zrobiłem coś wbrew swojej woli i jak mam być szczery nie podobało mi się to.
I tak dużej różnicy nie czułem czy szedłem z nim czy bez niego, bo między nami jak zawsze panowała grobowa cisza.
Doszliśmy do murów szkoły, oczywiście oboje odprowadzeni wzrokiem ludzi wokół nas. Zszedłem do szatni zostawić kurtkę i wtedy zadzwonił dzwonek. Nie lubiłem się spóźniać, dlatego chciałem jak najszybciej znaleźć się w klasie. Przede mną szedł blondyn i było by wszystko w jak najlepszym porządku, gdyby szedł dalej, ale nie. On w połowie schodów musiał się zatrzymać, przez co ja się od niego odbiłem i poleciałem do tyłu, a dziewczyna za nim wpadła na niego, popchała go i  razem z nim spadła na mnie.
Myślałem, że ich zabiję na miejscu. Czułem, że dosłowny ból dupy daje o sobie znać. Koreanka, chyba nie do końca specjalnie spojrzała mi w oczy. Chyba nie muszę mówić, że prawie z płaczem, przerażona uciekła. Miała szczęście, że nawet jej nie pamiętałem.
     Byłem jej wdzięczny, że chociaż szybko ze mnie wstała, bo druga osoba w dalszym ciągu leżąc na mnie, chyba postanowiła tego nie robić.
- Wiesz co? Wszystko niszczysz, powinieneś się teraz zarumienić z powodu mojej bliskości i być przytłoczony moją seksowną aurą… no i może pozycją w której się znajdujemy, czym ty jesteś? – powiedział z udawaną złością.
- Na pewno nie do porzygu przesłodzoną Azjatką – cnotką, niewydymką. Złaź ze mnie, myślisz, że lekki jesteś? – Nawet go nie uprzedzając zrzuciłem go, wstałem i poszedłem.


Lubiłem się uczyć, nie miałem wyjebane i na prawdę starałem się mieć z wszystkiego jak najlepsze oceny, ale jeżeli miał istnieć przedmiot z którego byłem do dupy, to była to historia. Czasami potrafiłem siedzieć nad książkami parę godzin, wkuwając te wszystkie daty i kiedy byłem pewny, że wszystko już opanowałem, tydzień później podchodził do mnie nauczyciel z wrednym uśmieszkiem podsuwając mi pod nos sprawdzian z oceną niedostateczną z plusem.
Tak, kurwa z plusem i już sam nie wiem czy miał mi udowadniać jak beznadziejny jestem z tego przedmiotu czy pokazać, że wow – zrobiłem cokolwiek.
Odliczałem sekundy do upragnionego dźwięku wolności, ale z każdym drgnieniem wskazówki, miałem wrażenie, że czas zamiast się skracać, na złość wszystkim się wydłuża.
Ostatnie słowa na temat wojny secesyjnej i każdy mógł się spakować, i wyjść na zasłużoną przerwę.
Szedłem długim korytarzem na nikogo nie zwracając większej uwagi. Chciałem jak najszybciej dostać się na dach budynku.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem myśleć o tym cholernym blondynie. Czy on naprawdę był taki głupi? Miałem wrażenie, że był bardzo dziecinny i cholernie zastanawiało mnie dlaczego to mnie się tak uczepił. Byłem pewien, że w całej tej szkole było mnóstwo osób bardziej skorych do rozmów ode mnie.
Wyciągnąłem paczkę zapałek i zapalając jedną z nich odpaliłem papierosa. Wiatr rozwiał wokół mnie ten duszący zapach, szczerze mogłem powiedzieć, że go uwielbiałem.
- Czy ty palisz?
Na te słowa momentalnie zbladłem, a pet który trzymałem miedzy smukłymi palcami wylądował na ziemi. Cholera. Ostatnim czego chciałem, to żeby jakiś nauczyciel robił mi problemy o to, że pale.
Nie koniecznie miałem też ochotę słuchać godzinnych wykładów na temat tego jak to mogę zniszczyć sobie zdrowie w tak młodym wieku.
Odwróciłem się w stronę nieproszonego gościa i aż wywróciłem oczami w geście irytacji.
- Tak palę, w ogóle co cię to interesuje? – Byłem wkurwiony. Przez niego wyrzuciłem swoją fajkę, a warto przypomnieć, że nie były one najtańszym towarem na rynku.
- Po prostu się nie spodziewałem…
- No popatrz, jakie życie potrafi być zaskakujące.
Nie patrzyłem na niego, nie miałem ochoty.
- Luhan, za co ty mnie tak nienawidzisz? Cholera staram się jakoś do ciebie zbliżyć, ale mi nie pozwalasz. Dlaczego…
- Nie nienawidzę cię – przerwałem – ja po prostu nienawidzę ludzi, a oni nie dzielą się na nich i na ciebie, są po prostu ludzie i wszyscy są tacy sami.
Patrzył na mnie przez chwilę bez wyrazu.
- Nie zapominaj, że ty też jesteś człowiekiem, tak samo jak ja. – wyszeptał słabo i wyszedł zostawiając mnie samego z własnymi przemyśleniami.
Nawet jakby został prawdopodobnie nie odpowiedziałbym mu nic sensownego, bo miał rację. Może faktycznie już sam siebie nienawidziłem, ale nic nie mogłem zrobić, że czegokolwiek bym nie ruszył, trzymały się mnie pesymistyczne myśli.
Nie zna mnie, nie ma prawa oceniać.



Następnego dnia, pierwszą przerwę spędziłem samotnie. Nie przejąłem się tym bardzo, ale było to dla mnie małym zaskoczeniem, że ta platyna się do mnie nie dosiadła. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, kiedy sam siedziałem pod klasą słuchając muzyki. Chociaż w sumie oni patrzyli się na mnie dziwnie zawsze i wszędzie, nie ważne jak normalne rzeczy bym robił i tak patrzyli na mnie jak na zwierzę w cyrku.
Kolejna nie różniła się praktycznie niczym od poprzedniej, ale za to zauważyłem, że kiedy obok mnie siedział blondyn czas płynął jakby trochę szybciej. Zupełnie nowym zjawiskiem dla mnie było to, że nie potrafiłem wyprzeć go z mojego umysłu. Chciałem, ale za każdym razem jakby śmiał się ze mnie, pojawiał się w mojej głowie z powrotem.
Zastanawiałem się czy w ogóle jest w szkole, oczywiście nie to, żebym się o niego jakoś bardzo niepokoił, ot tak zwykłe przemyślenia.
Zadzwonił dzwonek. To nie tak, że nie lubiłem lekcji WF, bo byłem niedorozwojem, po prostu na tej lekcji często dochodziło do kontaktu cielesnego z tymi wszystkimi spoconymi osobnikami, a mi szczerze nie uśmiechało się wpaść na takiego kogoś.
W całym tym tłumie wypatrzyłem blondyna. Oh, więc jednak jest w szkole.
Po rozgrzewce, wuefista Kim zadecydował, że połowa sali pójdzie na siłownie i mniejszą aule, a druga zostanie i zagra w siatkówkę. Oczywiście nietrudno się domyślić, że moja i blondyna klasa została.
     Nauczyciel kazał mi i blondynowi wybierać skład. Staliśmy obok siebie jakbyśmy się nie znali, chociaż jakby nie patrzeć to my faktycznie się nie znaliśmy – mentalnie wywróciłem oczami.
     - Jongin. – Wybrał jakiegoś murzyna, cóż miał przewagę, on chodził na te swoje zajęcia dodatkowe z siatkówki, więc wiedział kogo wybierać.
     - Ty. – Wskazałem palcem na chłopaka z dziwnie odstającymi uszami. Coś wewnątrz mnie powtarzało mi, że nie chcę przegrać, więc w miarę możliwości, starałem się dobrać solidny skład.
     - Chanyeol jestem – przedstawił się, na co udałem, że go nie słyszę. I tak po godzinie zapomniałbym jak się nazywa.
     - Tao. – Wybrał kolejnego, który wyglądał jakby coś brał.
Patrzyłem na równo ułożonych chłopaków przede mną i wybrałem wysokiego chłopaka w bordowych włosach, który smutno popatrzył na tego od drużyny blondyna. Podstawówka kurde.
     Na samym końcu został kolejny, który wyglądał jakby coś ćpał i dosyć niski brunet. Wziąłem tego drugiego.
     Obie drużyny ustawiły się na swoich boiskach i zaczął się mecz. W pierwszych minutach nie zapowiadało się na nic specjalnego, wszyscy starali rozegrać akcję jak najlepiej i nietrudno było zauważyć, że każdy możliwy, wyprowadzony przeze mnie atak kierowałem na blondyna. Oczywiście, on nie zamierzał zostawać w tyle.
     Było po równo, ja mocniej ścinałem, a on miał przewagę nade mną jeżeli chodziło o blok, cóż, był wyższy, całkiem sporo.
     Pomiędzy zdobywaniem na przemian punkt za punktem oboje łypaliśmy na siebie złowrogimi spojrzeniami, a przez emocje oboje graliśmy lepiej. W połowie meczu chyba każdy spostrzegł, że to była rozgrywka nie tylko między zespołami, ale też między nim a mną.
     Pan Kim patrzył na nas w zaskoczeniu, ale też nutą zachwytu, kiedy każdy starał się dwa razy bardziej niż zawsze.
     Kolejne przejście i platynowiec zaczął serwować. Musiałem mu przyznać, że jego serwy były dobre ale nie lepsze niż mój odbiór. Gra toczyła się dalej, ale przez nieuwagę chomikowatego chłopaka straciliśmy punkt. Kolejny serw, a ja byłem pewien, że brunet przede mną to przyjmie, ale niestety. On w tym samym czasie pomyślał o tym samym, tylko liczył mnie.
     Nim się obejrzałem dostałem piłkom w twarz i przysięgam, że jak kolorowe światełka, które zobaczyłem nie wyglądały jak te z bajek, to ja nie wiem na czym wzorowali się producenci Disneya.
     Musiała minąć chwila, żebym doszedł do siebie i wtedy usłyszałem:
     - O mój boże, ty krwawisz! – krzyknął szatyn.
     Kątem oka przyciąłem, że wysoki chłopak z worami pod oczami szybko zaczął wachlować się dłonią, na dźwięk słowa krew.
     Spojrzałem z mordem w oczach na blondyna i widziałem, że chciał do mnie podjeść, tylko się wycofał, kiedy spotkał się ze mną wzrokiem.
     To jego wina i tak, niech czuje się winny, bo jeżeli moja piękna twarz ucierpiała, to może być pewien, że jego również poczuje jak to jest w nią oberwać. I to całkiem mocno.
     - Zaprowadzę go do pielęgniarki. – powiedział do nauczyciela ten sam chłopak, którego wziąłem jako ostatniego.
     Złapał mnie za wolną rękę, bo drugą dalej przytrzymywałem całą twarz, która była mocno zakrwawiona.
     Przez chwilę prowadził mnie w ciszy, jakbym sam nie wiedział gdzie jest gabinet piguły, po czym zaczął:
     - Co jest z tobą i Sehunem?
     Popatrzyłem na niego jak na idiotę, bo do cholery jasnej, kim jest Sehun?!
     - A kto to jest? – zapytałem z lekką irytacją, bo tak trochę źle się mówiło, kiedy krew powoli wlewała mi się do ust.
     - Nie, dobra, bez żartów Luhan, chcę wiedzieć, dlaczego chodzi od wczoraj przybity i wow nie spędził z tobą przerwy. Coś musiało się stać, a że jestem jego cudownym przyjacielem, skoro nie dowiedziałem się od niego to dowiem się od ciebie. I nie obchodzi mnie to, że masz jakiś uraz do ludzkości.
     - Oh, więc to tlenione coś ma na imię Sehun? – pomiąłem już fakt, że chłopak wiedział jak mam na imię, domyśliłem się, że skoro są przyjaciółmi, to już mu coś o mnie powiedział – i tak nie zapamiętam.
     Chłopak zatrzymał się, odwrócił się w moją stronę ze zdziwioną miną, po czym wybuchł śmiechem. A ludzie na mnie patrzą się jak na wybryk natury.
     - Naprawdę spędzałeś z nim każdą przerwę, nie wiedząc ja ma na imię? Niezły jesteś, to niesprawiedliwe, że Chanyeol dalej ma do mnie pretensje, że nie pamiętam, kiedy ma urodziny, to nie moja wina, że nie jestem dobry w datach.
     - Na prawdę fascynujące. – Spojrzał na mnie oburzonym wzrokiem, a potem z lekkim obrzydzeniem rzekł:
     - Wyglądasz jak gówno, lepiej chodź do łazienki to wypłukać, pielęgniarka i tak nie zrobi nic innego niż ty sam…
     Nie zwracając uwagi na to, co mówił, poszedłem w stronę toalet. Temu to naprawdę twarz się nie zamykała. Sehyeon? Dobrze mówię? Przynajmniej się nie odzywał.
     Stanąłem przed lustrem i musiałem przyznać, że wyglądałem jak upiór. Spocony, pokrwawiony z cieniami pod oczami i blady.
     Opłukałem twarz, lodowatą wodą i przyłożyłem mokre chusteczki do nosa odchylając głowę do tyłu.
     - CO TY ROBISZ DEBILU?! CHCESZ SIĘ UDUSIĆ?! – podbiegł do mnie i przechylił powoli moją głowę w dugą stronę.
     - Nie miałeś w gimnazjum takiego przedmiotu jak edukacja bezpieczeństwa? Mogłeś zachłysnąć się krwią, i ja na pewno nie zbierałbym twoich zwłok z tej brudnej posadzki.
     - Tym zajęli by się funkcjonariusze policji, nie twoje zmartwienie. – tak naprawdę myślałem, że sobie poszedł, ja w końcu zostałem sam, ale nie, przyczepił się do mnie i o zgrozo nie zapowiadało się na to, żeby sobie szedł.
     Po paru minutach sytuacja została opanowana, a ja dowiedziałem się, że chłopak ma na imię Baekhyun. Nie żeby mnie to interesowało on po prostu mówił, nie patrzył na to czy go słucham czy nie, a chcąc nie chcąc słuchałem, bo jego głos był cholernie donośny i po tym krótkim czasie spędzonym w jego towarzystwie, wszystko dochodziło do mnie z echem. Nie, nie przesadzam.
     Lekcje się już w sumie skończyły, poszliśmy do szatni się przebrać. Wyszliśmy ze szkoły i liczyłam, że ja pójdę w swoją stroną, a on w przeciwną do mojej, ale jak na złość nie zamierzał nigdzie skręcać, tylko szedł prosto tak samo jak ja.
     - Nudzi mi się, chodźmy do jakiejś kawiarenki na kremówkę.
     - Nie dzięki, nie jestem głodny. – I oczywiście na poparcie tych słów zaburczało mi w brzuchu. – I nie mam pieniędzy. – powiedziałem szybo.
     - Luhan, chodź, ja stawiam. – I tu mnie miał. Jeszcze przez chwilę mój rozsądek walczył o chwilę spokoju dla siebie, ale darmowa kremówka, była dobrą ceną za zakłócanie mojego spokoju. Skoro wytrzymałem z nim godzinę może uda mi się wysiedzieć następną. Cholera, rekord i cud w jednym. Luhan nawiązuje znajomości.
     Usiedliśmy w dość ustronnym miejscu i za chwilę zjawiła się młoda kelnerka z kartą menu. Nie zabierałem głosu, zamówieniem zajął się Baekhyun.
     - Powiedz mi jak to się stało, siedziałeś z Sehunem przez tyle czasu i nie poznałeś jego imienia, naprawdę nie przestaje mnie to bawić.
     - Bo tak jakby nie patrzeć, to on po prostu siedział obok mnie i tyle. Mogę na palcach jednej ręki policzyć ile razy z nim rozmawiałem, no i oczywiście wszystkie razy kończył się kłótnią.
     - Podziwiam go, mój mały głupi Sehunnie. Ja już dawno dałbym sobie z tobą spokój.
     - W sensie?
     - No wiesz, jak tylko  przyszliśmy do liceum, zauważył cię i gadał o tobie cały czas, że jesteś uroczy, że chciałby cię poznać i w ogóle, ale był ciotą i tchórzył za każdym razem jak miał szansę zagadać, chociaż już w sumie wiem dlaczego. I trochę się przeliczył nazywając cię uroczym, jesteś gorszy niż ja.
     Patrzyłem na niego zdziwiony. Zrobiło mi się dziwnie miło, mając świadomość, że może faktycznie Sehun coś do mnie miał. Zazwyczaj od ludzi obrywałem pogardą i nie powiem to była przyjemna odmiana.
     - Tak naprawdę, to myślałem, że spędza ze mną czas dlatego, że nie ma przyjaciół. – popatrzył na mnie i wybuchnął śmiechem.
     - Ma przyjaciół i uwierz potrafi być naprawdę kochany.
     Nie wiem, co chciał mi przez to powiedzieć, ale nie spytałem, bo w tym czasie przyszła już do nas kelnerka, trzymając w dłoni dwa talerzyki.
     Czułem jak w mojej buzi zbiera się ślina od samego patrzenia, aż szkoda było mi jeść, bo znając moją sytuację, długo nie poczuję tego smaku ponownie.


     Weekend przesiedziałem w domu i tylko wieczorem wyszedłem na jakiś dwugodzinny spacer, bo moja mama przyprowadziła do domu jakiegoś fagasa. Chciało mi się wymiotować na dźwięk jęków, jej facetów. Nie nienawidziłem jej, nie potrafiłem, mimo tego, że zniszczyła mi dzieciństwo nawet nie chciałem jej nienawidzić.
     Widziałem, że byłem jedyną rzeczą podtrzymującą ją na tym świecie. Czasami zastanawiałem się jakby to było gdyby ojciec nas nie zostawił.
     Nie wiem co się z nim stało, nawet mnie to nie interesowało, miałem tylko nadzieje, że czuje się winny za rozpieprzenie mi rodziny, bo wiem, że gdyby nie on moja mama by się nie stoczyła, a ja zostałbym normalnie wychowany.
     Wróciłem do domu i zastałem w kuchni zapłakaną mamę. Podszedłem do niej i założyłem jej włosy za uszy. Patrzyłem jak ciemny makijaż spływa razem ze łzami po jej policzkach. Uwierzcie, że to naprawdę okropny widok widzieć swoją mamę w takim stanie, tym bardziej jeśli wie się, że nie potrafi jej się pomóc.
     - Przepraszam Luhan.
     Nienawidziłem kiedy to robiła, nie chciałem słyszeć od niej tych słów. Sprawiały, że jej porażka jako matka i jako kobieta wydawała się większa i bardziej znacząca.
     - Mówiłem ci, że nie ja jestem osobą, którą powinnaś przepraszać.
     Poszła się umyć, a ja zaparzyłem jej herbaty, po której zawsze szybciej zasypiała.
     Poszedłem spać z myślą, że chyba faktycznie nie da się nienawidzić każdego i tak, ja też byłem człowiekiem, który miał uczucia.




     Wróciłem do szkoły naładowany jakąś dziwną energią, co było dla mnie nie małym zaskoczeniem. Szedłem w kierunku swojego parapetu i już miałem na niego usiąść, kiedy coś z głośnym piskiem rzuciło się na mnie, miażdżąc moje ramiona w szczelnym uścisku.
     Stałem tam jak ostatni kołek, bo może to dziwne, ale pierwszy raz w życiu przytulał mnie ktoś inny niż mama.
     - Możesz mnie już puścić Baekhyun.
     - Nie. Nie puszczę cię dopóki ty też mnie nie przytulisz. – Czy nie wspominałem kiedyś, że nie przepadam, jak ktoś narusza moją przestrzeń osobistą?
     Przewróciłem oczami i tak żeby jak najmniej go ruszać objąłem go.
     - Baek, hamuj się, zgniatasz mi jelita.
     W tym czasie przypałętał się do nas Sehun. Nie powiem jego mina była bezcenna i naprawdę żałowałem, nikt tego nigdzie nie uwiecznił.
     - Co wy robicie?
     - Witamy się? – odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie i fakt może byłaby, gdybym w tym nie uczestniczył.
     - Nie, dobra puść mnie. – Okej. Zrobił to. Ale tylko po to, żeby popchać mnie w ramiona następnego idioty.
No pewnie, a na czole napisane miałem przytulana, prawda?
     - Ooo jak uroczo! – zaburczał ktoś niesamowicie niskim głosem, po czym przyssał się do ust Baekhyuna. Patrzyłem na to wszystko, zastanawiając się jakim cudem znalazłem się pośród całej tej grupy debili. Jednego na głowę mogłem znieść, ale żeby trzech?
     - Prawda? – zapytał z błyszczącymi oczami Baekhyun, po tym jak się od siebie oderwali, spoglądając na wielkoluda z odstającymi uszami.
     - nie wiedziałeś jak mam na imię? – popatrzył na mnie urażony i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że on dalej mnie przytula.
     - Skąd niby miałem to wiedzieć? A tak w ogóle to, puść mnie.
     - Nie.
     - no mówię, puść mnie! – Krzyknąłem oburzony.
     - Zabiorę go na chwilę.
     - Nigdzie nie idę!
     I wtedy właśnie poczułem jak mnie podnosi i zawiesza na ramieniu. Czy jego do reszty pojebało?!
     - Ja pierdole, Sehun postaw mnie na ziemi w tym momencie!
     - Niby dlaczego miałbym? – zamknąłem mocno oczy.
     Miałem gdzieś, że cała szkoła się patrzy i za niecałe pięć minut po budynku rozejdą się różnego rodzaju plotki, byłem przyzwyczajony.
     - Bo do cholery jasnej, mam lęk wysokości i byłoby mi niemiernie miło, gdybyś postawił mnie na ziemi, bo jeszcze chwila i się rozpłaczę.
     Spełnił moją prośbę. Byłem cały czerwony, naprawdę nienawidziłem być na wysokościach. Przepraszam bardzo, ale Sehun miał prawie dwa metry, jedynym wyjątkiem był dach szkoły, przywykłem, ale cała reszta sprawiała, że się bałem, po postu – ludzka rzecz.
     - Przepraszam. – Spojrzał na mnie niepewnie – za przed chwilą i za piątek.
     Właściwie to zapomniałem, o tej akcji na WF-ie.
     - W porządku. - Powiedziałem to tylko dlatego, że sam nie chciałem przepraszać go za to, co powiedziałem na dachu. Nie chciałem też dawać mu tej satysfakcji, że miał rację.  W końcu żaden człowiek nie jest nieomylny.


     W przeciągu ostatnich dwóch miesięcy, sporo się zmieniło. To znaczy dla mnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy najdłuższe przerwy zacząłem spędzać z całą tą trójką debili i może faktycznie wyszło mi to na dobre.
     Przestałem narzekać na pracę i chyba trochę otworzyłem się na ludzi, albo po prostu na Baekhyuna, Sehuna i Chanyeola, zawsze to jakiś postęp.
     Nie, moja osobowość nie uległa zmianie, dalej prychałem na wszystko i wszystkich, nie wdawałem się w pięćdziesiąt procent głupawych rozmów, ale może z pesymisty stałem się pesymistycznym realistą? Nawet nie wiem czy takie coś istniało w każdym razie wyrażało idealnie moje wewnętrzne ja.
     Mogłem do tego przywyknąć, naprawdę, ale najbardziej dobijającą rzeczą, do jakiej się chyba w życiu nie przyzwyczaję, były momenty, kiedy wysilałem się na rozmowę z Baekiem albo Yeolem, a któremuś z nich do głowy przychodzia spontaniczna myśl zjadania sobie twarzy przed całą szkołą. Czym do cholery ja zawiniłem skoro musiałem na to patrzyć, parę razy dziennie?
Fuj. Oni tak potrafili w środku zdania. Poważnie współczułem Sehunowi, bo zanim zacząłem z nimi spędzać czas, musiał znosić to sam, biedny dzieciak.
Właśnie, co do platynowca. Miałem gdzieś, że przefarbował włosy na normalny brązowy kolor, dla mnie do końca życia zostanie platynowcem, bo tak go nazywałem przez całą pierwszą część znajomości. Sam mógł mi się jakoś przedstawić, to jemu zależało.
Oficjalnie każdy z nas wiedział, że podobałem się Sehunowi i oczywiście każdy z nas świetnie to wykorzystywał przeciwko niemu. Byłem cholernie samolubny, bo podobało mi się uczucie tego, że podobam się zimnemu księciu naszej szkoły, ale sam Sehun nie wywoływał u mnie żadnych reakcji.
Żadnych.
Schlebiało mi, że dalej się starał, ale nie zamierzałem robić mu żadnej nadziei i otwarcie mówiłem, że go nie chcę. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Baekhyuna niesamowicie to bawiło, nasza relacja. Za każdym razem twierdził, że pod koniec i tak skończymy w związku, na co ja wywracałem oczami, a Sehun udawał, że go to nie obchodzi. I udawał to jest idealne określenie, bo widziałem jego drobny uśmiech i delikatne rumieńce na samo wspomnienie o takiej opcji.


Jak każdego ranka obudziły mnie słowa mojej ulubionej piosenki. Leniwie otworzyłem oczy, podnosząc swoje niewyspane ciało do siadu, tylko po to, żeby po chwili namysłu z powrotem opaść na dość twardy, ale ciepły materac.
Totalnie nic mi się nie chciało. Oczy dosłownie same się zamykały, a w głowie pojawiały się ostatnie wspomnienia snu minionej nocy.
Był miły, chyba nie chciałem się z niego budzić, chociaż szczerze mówiąc, nie pamiętałem o czym śniłem.
Nie ściągając z siebie kołdry, na boso, po zimnej podłodze poczłapałem do kuchni żeby zaparzyć sobie filiżankę mocnej, czarnej kawy.
Spojrzałem przez okno i ze zdziwieniem odkryłem, że na dworze było biało. Może w normalnej dzielnicy, oprócz białego puchu zobaczyłbym tarzające się i pełne radości dzieci, ale tak jak już kiedyś wspominałem, to miejsce było pozbawione szczęśliwych momentów.
Jakiś facet w samym swetrze okupywał kanapę leżącą obok przeładowanego śmieciami kontenera. Patrząc na niego, wcale nie odczuwałem żalu. Ja też tu mieszkałem i wiedziałem co to znaczy mieć po prostu źle.
Czajnik zaczął głośno piszczeć, a ja wyrwany ze swoich myśli poszedłem zalać kawę. 
Czułem się lepiej mając na języku ten niepowtarzalny smak kofeiny.
Ubrałem się ciepło i zabierając ze sobą plecak wyszedłem.
Wyciągnąłem z paczki papierosa, wiedząc, że tutaj i tak nikt nie zwróci na mnie uwagi, przylepiając mi łatkę ulicznej patologii. Zaciągałem się dymem i czułem jak wypełnia on moje płuca.
Nie wiem czy byłem uzależniony, ale na pewno czerpałem sporo przyjemności z palenia i naprawdę nie interesowało mnie to, że są rakotwórcze, bo w dwudziestym pierwszym wieku wszystko takie było.
Wszedłem do szatni i zostawiłem swoją kurtkę, przed wyjściem już czekał na mnie Baek, który szczerzył się do mnie.
Przygotowywał się, widziałem to w jego oczach. Rozpędził się z zamiarem przytulenia mnie i kiedy był bliski zgniecenia mi żeber, odsunąłem się, a on przytulił jakąś grubą Koreankę z tłustą grzywką i okularami.
Kiedy poczuł, że to co przytula nie jest mną, odsunął się zdegustowany i prawie rozpłakał na środku korytarza, że jej dotknął. Byłem na tyle okrutny, że bawiło mnie to i nie wiem kogo było mi bardziej żal, Baeka czy jej, na widok jego reakcji.
- Jak mogłeś? - Powiedział kiedy szliśmy w stronę parapetu, który już w sumie nie był mój, bo zazwyczaj okupowały go trzy inne osoby.
- Przecież wiesz, że nie lubię się przytulać.
- Ale żeby pozwolić mi na przytulenie tamtego – i w tym momencie przeszły go dreszcze obrzydzenia – czegoś?
- Nie wiedziałem, że stała za mną.
- Jesteś gorszy niż ja.
- Już to kiedyś słyszałem. – Uśmiechnąłem się uroczo.

Reszta dnia minęła mi naprawdę zwyczajnie.


Nim się obróciłem były święta. Nie cierpiałem ich. Soboty i niedziele były dniami, kiedy pracowałem i tamtego dnia ruch był okropny. Zawsze mnie to dziwiło, że ludzie wydawali na zakupy grube pieniądze jakby co najmniej robili zapasy wojenne, tylko po to, żeby później narzekać, że zostało tyle jedzenia, które się zmarnuje. Kompletny bezsens, halo to tylko dwa dni, kiedy sklepy są zamknięte.

     Siedziałem na kasie jednego z pobliskich supermarketów i przysięgam, że bolała mnie głowa od ciągłego pikania kasowanych zakupów i ogólnego hałasu. Już nawet nie siliłem się na mówienie każdemu ze sztucznym uśmiechem „wesołych świąt”, chociaż było to ode mnie wymagane.
     Nienawidziłem tej pracy, ale przynajmniej starczało mi później pieniędzy na najbardziej niezbędne rzeczy.
     Od samej pracy, dzisiejszego natłoku ludzi, bardziej nienawidziłem samych świąt. Sztuczne, komercyjne, tandetne, wymuszone, naprawdę wiele przymiotników przychodziło mi do głowy na opisanie tych jakże cudownych świąt, gdzie każdy nagle przypomina sobie czym jest szacunek do drugiego człowieka i sra miłością na prawo i lewo, bo hej, tak wypada!
     A no tak, racja, nie każdy, bo są takie marginesy społeczne jak ja i moja rodzina. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć dlaczego moja matka nawet w ten  dzień normalnie przyjmowała swoich klientów, ba było ich jeszcze więcej niż zwykle, ale później dotarł do mnie fakt, że ona też nie traktowała tego dnia w żaden wyjątkowy sposób.
     Może całkiem nieświadomie od niej się tego nauczyłem.
     - Za piętnaście minut sklep zostanie zamknięty – rozbrzmiał jakiś kobiecy głos z głośników – wszystkich klientów prosimy o skierowanie się do kas.
     - Wreszcie – szepnąłem do siebie całkowicie wyczerpany.
     Chociaż w sumie nie wiedziałem czy wizja wracania do domu mnie uszczęśliwia.


     - Wesołych świąt kochanie!
     - Darujmy sobie, mamo.
Nie widziałem powodu, żeby udawać, że jest dobrze. Po południu miałem zamiar wyjść z domu i wrócić dopiero następnego dnia, kiedy będzie po wszystkim.
     - W porządku, nie zamierzam się starać. – Może gdyby ktoś inny usłyszał takie coś od swojej matki, poczułby się urażony, ale ja doceniałem to, że nie udawała nikogo, tylko dlatego, że kalendarz wskazywał dwudziesty czwarty grudnia.
     Już trochę bardziej rozbudzony poszedłem z nią do kuchni i dla odmiany zamiast kawy zaparzyłem nam herbatę.
     Moja mama nie była brzydką kobietą i gdyby nie fakt, że była trochę przewrażliwiona, może by mogła ułożyć sobie życie jeszcze raz.
     - Luhan?
     - Hmm?
     - Nie myślałeś o tym żeby się stąd wyprowadzić? Wiesz, ja zdaję sobie sprawę, że to jak tu mieszkasz w żaden sposób nie ułatwia ci nauki i cholera…
     - Nie mamy na to pieniędzy – uśmiechnęła się słabo  - po za tym nie zostawię cię tutaj samej.
         Nie odzywaliśmy się, a ciszę pomiędzy nami zabrało ”Last Christmas”, którego ani ja, ani moja mama nie cierpieliśmy. Facet w radiu pieprzył jakieś świąteczne farmazony. Dzień się jeszcze nie zaczął a ja już miałem go dosyć.
     - Wychodzisz dzisiaj?
     - Tak do Baekhyuna, wiesz poznaliśmy się na początku roku i mnie zaprosił – skłamałem. Nie musiała wiedzieć, że tak naprawdę będę się szlajał po centrum w samotności, nie chciałem jej jeszcze bardziej martwić i tak widziałem, że jest jej przykro.
    


[]


     Łażenie samemu po mieście wcale nie było takie złe, tym bardziej, że byłem w pewnym stopniu do tego przyzwyczajony. Byłem zdania, że przeżyję to, jeśli tylko telefon nie rozładuje mi się do rana, bo bez muzyki to jednak mogłoby nie być już tak przyjemnie.
     Te wszystkie światełka zaczynały mnie mocno drażnić swoimi jaskrawymi kolorami. Przysięgam, że gdybym co roku miał wieszać takie u siebie, zwariowałbym. Jednak byłem kimś, kto nie czuł magii świąt.
     Podszedłem do jakiegoś automatu i rzuciłem drobne, czekając na swoją gorącą czekoladę, wiedziałem, że będzie zimno, w końcu był środek grudnia, ale nie myślałem, że będę aż tak marznąć.
     Usiadłem na ławce przy jasnej fontannie i obserwowałem ludzi, którzy prawdopodobnie w pośpiechu spieszyli się do swoich rodzin.
     Obok sklepu stał wysoki blondyn, który uśmiechał się do siebie, a powodem jego szczęścia pewnie było czerwone pudełeczko, które mocno ściskał w dłoni.
     Gdzieś dalej inny chłopak stał, co chwilę zerkając na zegarek. Za pazuchą miał schowanego małego brązowego psa.
     Jakaś para staruszków szła trzymając się pod ramie i śmiejąc z czegoś głośno.
     Sehun miał rację, ludzie nie są tacy sami. Zawsze się od siebie różnią, choćby to była niezauważalna rzecz, drobna rysa w charakterze, nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego wcześniej tak myślałem. Wystarczyło jedno zdanie, aby moje poglądy na świat runęły jak domek z kart.
     Tak jak się domyślałem czerwone pudełeczko było obrączką. Dla dwójki przede mną świat się zatrzymał, kiedy mężczyzna klęknął na jedno kolano mimo śniegu. Kobieta rozpłakała się, a każdy, kto był świadkiem sceny zaczął bić brawa.
     Dwójka chłopaków i małe czteronożne stworzonko obok nich szło w tylko im znaną stronę, ludzie się rozeszli, a ja zostałem sam w towarzystwie delikatnego puchu, spadającego z nieba.
     - Luhan? – ktoś złapał mnie za ramię, kiedy wstawałem z ławki.
     - Sehun? – Odpowiedziałem głupio, tak samo jak on zapytał.
     - Nie jesteś gdzieś z rodziną, wiesz są święta i trochę mnie zaskoczyłeś.
     - Jak widać, nie jestem. Nie lubię świąt.
     - Dlaczego? Przecież to miły czas, w końcu można go spędzić ze swoją rodziną i…
     - Jeżeli tą rodzinę się ma…
     Sehun popatrzył na mnie smutno, chciałem zostawić tą myśl dla siebie. Nie zależało mi na jego współczuciu.
     - Lu, coś się stało?
     - Nic się nie stało, Sehun. A co ty tutaj robisz?
     - Rodzice poprosili mnie żebym skoczył do sklepu, kupić jakieś picie zanim wszystko będzie zamknięte.
     - W takim razie idź, na pewno na ciebie czekają.
     - Jasne. – uśmiechnął się słabo i ruszył w stronę domu. Dziękowałem mu, że nie zadawał pytań i nie chciał szczegółowych wyjaśnień. Jakoś nie miałem ochoty rozmawiać o swoich problemach.
     Jego sylwetka stawała się powoli niewidoczna, a ja dobijając się muzyką, odpaliłem kolejnego papierosa. Zamknąłem oczy, chcąc na chwilę oderwać się od tego wszystkiego.
Kolejna piosenka Kings of Leon wybrzmiewała w moich słuchawkach, kiedy, poczułem ciepłą dłoń na swoim nadgarstku, która pociągnęła mnie do pionu.
Po raz kolejny, przez Sehuna mój papieros wylądował na ziemi. Przez chwilę tlił się delikatnie, po czym zgasł zamoczony przez śnieg.
- Coś się stało? – spytałem patrząc na nasze dłonie, które Sehun postanowił ze sobą spleść.
- Masz zimne dłonie.
- Zawsze takie są, ale myślę, że to nie jest powód, dla którego tu wróciłeś.
- Tak, to znaczy… Pomyślałem sobie, że może… Nie chciałbyś wigilii spędzić u mnie? – Podrapał się wolną dłonią po karku.
     Że niby miałem się stać częścią tej kiczowatości, na którą narzekałem przez cały tydzień? Chyba podziękuję.
     - Raczej nie chciałbym robić twojej rodzinie problemów, pewnie przyjechali do ciebie z daleka.
     - Nie, jesteśmy tylko w czwórkę z moim młodszym bratem.
     - Nie chcę być kłopotem, poza tym, nie musisz się o mnie martwić.
     - Nie jesteś kłopotem, oni nie będą mieli nic przeciwko.
Nie chcę. Nie chcę. Nie chcę. Nie chcę. Nie chcę tam iść.
     - W porządku.
Więc do cholery dlaczego się na to zgodziłem?
     Sehun uśmiechnął się i nie puszczając mojej dłoni prowadził mnie w kierunku swojego domu. Przysięgam, że jeżeli jego dłoń tak cudownie nie ogrzewałyby mojej, już dawno wyplątałbym ją z uścisku.


     - Wróciłem! – krzyknął na całe mieszkanie i po chwili widziałem jak w naszą stronę biegnie mała kopia Sehuna. Byłem niemal pewien, że Sehun wyglądał identycznie, kiedy miał jakieś sześć lat.
     - Coś długo zajęło ci wybieranie tych napojów, pojawiła się młoda kobieta, która pewnie była mamą Sehuna.
     - Dobry wieczór – przywitałem się siląc na uśmiech, a dalej to już nie widziałem, co robić. Pierwszy raz do kogoś przyszedłem i miałem wrażenie, że nie do końca mnie tu chcą.
     - Luhan to mój przyjaciel, i zabrałem go do nas, bo jego rodzice wyjechali i zamierzał święta spędzić sam, chyba rozumiesz, że nie mogłem na to pozwolić. – wyszczerzył się, a ja miałem ochotę wywrócić oczami, nie wiedziałem, że potrafił tak dobrze kłamać.
     - Jasne. Przyjaciel – powiedziała, kładąc nacisk, na ostanie słowo ciągle patrząc na nasze splecione dłonie.
Miałem ochotę na czoło nakleić sobie karteczkę z napisem: jestem debilem.
     - Mamo, na dworze jest zimno, a ja nie wziąłem rękawiczek
     - Kochanie, każdy w domu wie, że nie musisz nosić rękawiczek, w każdym razie rozbierajcie się i zaraz siadamy do stołu.
     Nie odzywałem się. Trzeba było wielkich rzeczy, żeby doprowadzić mnie do zażenowania, tak, zgadzam się, ale to było przegięcie.
     - Wu Fan! Sehun przyprowadził chłopaka!
Oboje otworzyliśmy szeroko oczy, brat Sehuna złapał się go za nogę, jakby chciał mi pokazać, że Sehun należy do niego.
     Co to ma być?
     Weszliśmy w trójkę do niewielkiego salonu, gdzie na środku stał stół obłożony przeróżnymi potrawami. Zapachy mieszały się ze sobą, ale nie był to zapach odpychający, bardziej jeden z  tych, które sprawiały, że miałeś ochotę zjeść je jak najszybciej.
     - Jaki ty jesteś uroczy! – Ojciec Sehuna prawie rzucił się na mnie i miałem wrażenie, że chce coś mi zrobić, ale w porę zareagowała pani Oh.
     - Gdzie z łapami, nie ruszaj go. – Zaśmiała się głośno.
     - Mamooo – zajęczał – my naprawdę nie jesteśmy razem i byłbym wdzięczny, gdyby jutro cała rodzina nie zaczęła do mnie dzwonić z jakimiś dziwnymi pytaniami. Przyjaciele, zakoduj to sobie gdzieś głęboko i nie wymyślaj już nic. – mówił z lekkim rumieńcem, a ja zaśmiałem się cicho.
     Byłem ciekawy jak się czuł, mówiąc to, kiedy prawdopodobnie chciałby, żebyśmy nie byli tylko przyjaciółmi.
     - Dobra, dobra, ja tam swoje wiem. No, ale przyznaj Luhan, dobra partia z mojego Sehunniego, czyż nie?
     I co ja niby miałem na to odpowiedzieć?
     - Mamo, błagam przestań.
     - Właśnie Seomin, nie widzisz, że go kompromitujesz? – skomentował, pan Wu.
     Wtedy niespodziewanie brat Sehuna wybuchł płaczem. Zaniepokojona pani Oh od razu podbiegła do chłopczyka.
     - Co się stało Sean-ah?
     - NIE CHCĘ SIĘ Z NIM DZIELIĆ SEHUNEM! – Wskazał palcem na mnie, dalej dławiąc się łzami.
W porządku, przyznaję, że tego dnia coś było ze mną nie tak, ale wybuchnąłem śmiechem praktycznie w tym samym czasie co reszta. Nienawidziłem dzieci, ale tym jak reagował na mnie ten chłopczyk zdobył sobie u mnie wielkiego plusa.
     - Nie zmierzam ci go zabierać – uśmiechnąłem się naprawdę szczerze.
     - Na pewno?
     - Tak.
     W tym momencie pani Oh poczęstowała każdego opłatkiem i doszło do najbardziej okropnej i fałszywej części każdego wigilijnego wieczoru. Składanie życzeń. Nie robiłem tego, ani na urodziny, ani dzień dziecka, babci, dziadka, mamy, taty tym bardziej i tak szczerze nie miałem pojęcia co powiedzieć.
     W tle leciały świąteczne piosenki, mama Sehuna zaczęła:
     - Dobra, to nie moja pierwsza wigilia, więc wiem, że jeżeli każdy będzie składał sobie życzenia to wyjdzie, niezręcznie, wszystko będzie wymuszone i w ogóle źle, więc po prostu życzę wam wszystkim wesołych świąt. - Chyba ją lubię.
     - Wesołych świąt! Krzyknęli wszyscy razem w odpowiedzi i zaczęliśmy jeść.
     Kiedy pani Oh zaczęła opowiadać serię  kompromitujących faktów o Sehunie, przysięgam, że byłem bliski płaczu. Było miło, kiedy wszyscy się uśmiechali i nawet Sean po jakimś czasie przestał łypać na mnie złowrogimi spojrzeniami. Wszyscy obdarowywali się prezentami i powoli, minimalnie, tak tyci, tyci zaczynałem rozumieć na czym polegała cała ta magia świąt.
     - Przepraszamy, że nic dla ciebie nie mamy, powiedział pan Kris.
     - W porządku, sam nie przygotowałem nic dla państwa, nie spodziewałem się, że tutaj przyjdę – wyszczerzyłem się i to bez jakiegoś większego wysiłku.
     Koło jedenastej Sean zaczął przysypiać, wiec pani Oh stwierdziła, że na dzisiaj wystarczy.
     Razem z Sehunem chcieliśmy pomóc, ale ona powiedziała, że zrobi to sama.
     - Oh, właśnie Luhan, zostajesz u nas na noc?
     Popatrzyłem na Sehuna, który stał za nią i energicznie kiwał głową na tak.
- Jeśli to nie będzie problem.
- Oczywiście, że nie!
     Poszedłem z Sehunem do jego pokoju i właśnie uderzyła we mnie wizja spania z nim w jednym łóżku. Ew, proszę nie.
     - Jak chcesz, mogę spać na podłodze…
     - Nie, daj spokój, ja mogę spać na ziemi.
     - To ja w takim razie pójdę się myć.

[]

     I poszedł. Usiadłem na jego łóżku i nie do końca wiedząc, co  ze sobą począć. Obserwowałem jego ścianę pełną plakatów, medali, za wygrane mecze, jakieś rysunki i zdjęcia.
     Mój pokój wydawał się naprawdę pusty w porównaniu do tego jego. Nie było w nim żadnych ozdób, tylko jedno okno przysłonięte zszarzałą od kurzu zasłoną.
     - Nalałem już wody i zaraz pościelę ci łóżko, możesz iść.
Skinąłem tylko głową i uszyłem w stronę toalety.
     Rozebrałem się i czułem się ze sobą trochę niekomfortowo, ponieważ lustro przede mną odbijało całą moją posturę, która nie prezentowała sobą niczego zachwycającego.
     Umyłem się i przebrałem w ciuchy które wcześniej dał mi Sehun, a potem wróciłem do pokoju.
     Sehun już spał i jego równomierny oddech odbijał się od ścian. Położyłem się na ziemi, gdzie rozłożony był materac, kołdra i poduszka.
     Włączyłem muzykę i pech chciał, że trafiały mi się same dołujące piosenki.
Zacząłem się zastanawiać, którego już klienta obsługuje moja mama. Zrobiło mi się przykro, ponieważ ja pierwszy raz od dawna naprawdę miło spędziłem czas, a ona w tym samym momencie musiała wydawać z siebie wymuszone jęki przyjemności przed obrzydliwymi facetami, którzy nie potrafili powiedzieć własnym kobietom, że nie potrafią trzymać kutasa w spodniach.
     Powoli dochodziłem do wniosku, że zazdrościłem Sehunowi. Miał dobrą rodzinę, która go akceptowała i kochała. Jego ojciec nie spierdolił, kiedy dowiedział się, że się urodzi, a matka nie musiała się sprzedawać, żeby mieć za co przeżyć.
     Sehun po raz kolejny, całkiem nieświadomie rozwalił moje poglądy, które wyrabiałem sobie przez cały czas mojej egzystencji na tym świecie. Jego Wigilia nie była wymuszona. Siedząc tam z nimi miałem wrażenie jakbym siedział z nimi przy zwykłym wtorkowym obiedzie, nie było sztucznej radości, blask szczęścia bił od ich oczu, kiedy śmiali się i może rzeczywiście nie w każdym domu święta były przesiąknięte fałszem.
     Może gdybym miał normalną rodzinę, zachowywałbym się inaczej, może byłbym podobny do Baekhyuna, który potrafił cieszyć się na widok motyla, którego uważał za coś pięknego, kiedy dla mnie był zwykłym robakiem, tak samo jak mucha czy karaluch.
     Może nie byłbym na wszystko taki obojętny, ale hej czy ja faktycznie taki jestem myśląc o tym wszystkim?
     Może  tak naprawdę ja po prostu mam żal do wszystkiego wokół, że przewidziało dla mnie taki los.
     Sehun rujnował nie tylko moje poglądy, ale też mój świat i sprawiał, że stawał się mniej stabilny.
     Poczułem na sobie czyjeś ramiona i wtedy poczułem, że po moich policzkach spływają łzy. To był moment, kiedy uświadomiłem sobie jak wiele uczuć mną targa i jak bardzo to wszystko mnie boli, że akurat ja sam musiałem to wszystko znosić. I chodź cholernie nie chciałem tego przyznać nawet przed sobą, to nie lubiłem samotności. Nie lubiłem tego jak widzę świat i jeżeli Sehun miał być osobą, która będzie chciała to zmienić, pozwolę mu na to.
     Delikatnie pozbył się moich słuchawek z uszu, szepcząc ciche słowa otuchy.
     - Co się stało? – zapytał, kiedy się już trochę uspokoiłem.
     - Pierwszy raz w życiu spędziłem z kimś Wigilię.
     Patrzył na mnie smutnym wzrokiem.
     - Jak..
     - Tak to Sehun – złapałem do płuc ogromną ilość powietrza – mój ojciec mnie zostawił, moja matka to dziwka, którą pieprzą nawet w tą cudowną Wigilię, której tak naprawdę nienawidzę całym sercem. - Słuchał nie przerywając mi.
     - Od zawsze nie miałem łatwo, a odcinając się od świata trochę lżej to wszystko odczuwałem. Wiesz? Jestem niesamowitym aktorem, bo z czasem nawet ja uwierzyłem, że to wszystko nie jest takie złe jak mi się wydawało i tak, o wiele łatwiej było mi powiedzieć, że nienawidzę wszystkiego innego prócz siebie. To był mój sposób, na obronę przed tym cholernie trudnym do pojęcia światem, ale potem pojawiłeś się ty i jednym zdaniem zniszczyłeś wszystko, bo przypomniałeś mi o tym o czym chciałem zapomnieć. O tym, że tak naprawdę od wszystkiego na tym świecie bardziej nienawidzę samego siebie.
     - Przepraszam. – Poczułem jak jego ramiona zacisnęły się na moich jeszcze bardziej.
     - Nie przepraszaj, tylko do cholery weź za to odpowiedzialność.
     - Jak mam to zrobić?
     - Nie wiem Sehun.
     Wstał powoli i ciągnąc mnie za rękę zaprowadził do swojego łóżka. Położyliśmy się, a Sehun szczelnie zamknął mnie w swoich ramionach. Wszystko było inaczej niż to sobie wyobrażałem, przytulałem się do chłopaka, który jeszcze trzy miesiące temu był dla mnie nikim.
Niech się dziej co chce.
- Luhan, nienawidzisz mnie?
- Nie.
Zasnęliśmy w naszym wspólnym kokonie z kołdry. Nie myślałem o jutrze, liczyła się chwila i ciepło bijące od ciała Sehuna.


     - Wstawajcie! Śniadanie! – usłyszałem, głos mamy Sehuna.
     - Luhan, zrób coś, nie chce mi się wstawać.
     - Mhm – mruknąłem, nawet nie otwierając oczu, wtuliłem się bardziej w ciepłe ciało Sehuna, na co on zaśmiał się z lekka chrypką. To zdecydowanie był miły dźwięk.
     Podniosłem się z wielką niechęcią i spostrzegłem, że materac zniknął z podłogi.
     - Czy twoja mama widziała jak śpię z tobą w jednym łóżku?
     - Spokojnie, z Baekhyunem też tak zawsze śpię.
     Popatrzyłem na niego zdziwiony.
     - Co na to Chanyeol?
     - Nic. Wie, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, po za tym oboje ufają sobie bezgranicznie.
     Wyszliśmy z pokoju do kuchni i usiedliśmy przy stole gdzie czekała na nas góra kanapek.
     - Jak się spało naszej dwójce przyjaciół? – Uśmiechnęła się do nas z błyskiem w oku.
     Kopnąłem nogę Sehuna pod stołem, żeby coś odpowiedział.
     - Nie zaczynaj znowu.
     - Żartuję sobie, przecież wiem, że podłoga jest niewygodna, prawda Luhan? – zwróciła się do mnie
     - Tak. – Ta kobieta na prawdę miała  dar onieśmielania mnie.
     Po chwili zjawili się też Pan Kris i Sean, który podejrzliwe na mnie spoglądał. Kochane dziecko.
     W miłej atmosferze zjedliśmy śniadanie i popołudniu stwierdziłem, że dobrze będzie już wrócić do domu.


     Przekręciłem klucz w drzwiach i stanąłem jak wryty patrząc na scenę, która odgrywała się przede mną.
     Moja mama całowała się z jak na mój gust całkiem przystojnym facetem, byłem jakby to powiedzieć w lekkim szoku.
     - Długo jeszcze?
     Oboje nagle zwrócili na mnie swoją uwagę odrywając się od siebie.
     Mężczyzna wydawał się być delikatnie zestresowany, a moja mama była cała zarumieniona. Nie to wcale nie tak, że widziałem ją w gorszych sytuacjach.
     - To jest Kwon Ji Jong – przedstawiła mi mężczyznę obok niej.
Miałem dzisiaj wyjątkowo dobry humor i zachowanie poważnej miny było dla mnie nie lada wyzwaniem.
- Miło mi pana poznać.
- Mi również, ale myślę, że powinienem już iść. Son Ye Jin jeszcze do ciebie zadzwonię.
Wyszedł pozostawiając po sobie mocny zapach wody kolońskiej.
     - Mamo? Masz mi coś do powiedzenia? – uśmiechnąłem się do niej, maltretując ją zabójczym wzrokiem.
     - Okej. Okej. Powiem Ci wszystko.
     Oparłem się jednym ramieniem o ścianę. – A więc słucham.
     - Poznałam go jakiś miesiąc temu. Jest baristą w kawiarence w centrum i tak się jakoś złożyło, że od czasu do czasu przychodziłam tam na kawę. Pewnego razu podszedł do mnie młody Chińczyk i postawił na stolik sernik, na którym czekoladą napisany był numer telefonu. Zapytałam od kogo to, ale on tylko powiedział, że to nie jego sprawka i z uśmiechem na ustach odszedł. Wiesz, że przeraża mnie twoja mina.
     - Oh nie przejmuj się nią, mów dalej.
     - Zaciekawiona zadzwoniłam od razu, bo podejrzewałam, że to od kogoś z kawiarenki i myślałam, że ktoś jest na tyle perfidny, żeby w taki sposób umawiać się ze mną na seks. Telefon baristy zadzwonił jako jedyny, ja pewna swojego wyboru podeszłam do niego i zapytałam o ciasto. Byłam zdenerwowana, bo myślałam, że to jakiś kiepski kawał. Później to już się tylko jakoś potoczyło, co jakiś czas spotykaliśmy się, opowiedziałam  mu trochę o sobie i dzisiaj powiedział, że chce wieczorem o czymś ze mną  poważnie porozmawiać.
     - Zaraz spotykałaś się z facetem przez ponad miesiąc i nic mi nie powiedziałaś?
     - Myślałam, że nie jest ze mną poważny.
     - Cholera jasna, nawet nie wiesz jak się cieszę! – przytuliłem ją.
Tak, nie wiem co się działo, ale wszystko zaczynało się powoli układać i trochę mnie to przerażało.
- A co on na twoją pracę?
- Powiedział, że dzisiejsza noc, była ostatnią nocą, kiedy tak pracowałam i od przyszłego tygodnia zostanę kelnerką w kawiarni jego brata.
- Możesz mu powiedzieć, że ma moje błogosławieństwo.  


Jakoś parę dni po nowym roku Baekhyun zadzwonił do mnie, że chce, żebyśmy całą czwórką spotkali się w parku, bo twierdził, że dawno nas wszystkich nie widział.
Nie, wcale nie miałem ochoty tam iść. Podejrzewam, że tamtego dnia większy zapał maiłem na naukę historii niż na jakikolwiek wypad z tymi debilami.
Wiec powiedzcie mi dlaczego tam poszedłem, bo ja do tej pory się nad tym zastanawiam.

[]
Ledwo zdążyłem przekroczyć granicę umówionego miejsca, a dostałem solidną śnieżką w ryj. Orzeźwiające. W chuj.
- Baekhyun, ty nieokrzesany bydlaku, dlaczego to zrobiłeś? – Byłem wkurzony, mało tego, że było mi zimno to on musiał jeszcze trafić w twarz. Śnieg wcale nie należał do najcudowniejszych degustacji jakie przeżyłem.
- Luhan! Chociaż raz nie marudź i wysil swoje mięśnie twarzy, żeby doprowadziły do uśmiechu, uwierz, to naprawdę nie boli.
- No dzień dobry! – powiedział Sehun, który dopiero co przyszedł i wyłoby wyśmienicie, gdyby tylko przyszedł, bo on musiał się do mnie przykleić. No przepraszam bardzo, ale czy ja wyglądam na jakaś przytulankę czy jak?
- Czy coś mnie ominęło? Jesteście razem? – popatrzył na nas ze zdziwioną miną.
Chociaż jego zdziwiona mina w porównaniu do mojej zdziwionej miny, nie wyrażała nic.
- Nie.
- Tak.
Odpowiedzieliśmy równocześnie.
- Nie jesteśmy?
- A jesteśmy? Nie przypominam sobie żebym wyrażał swoją opinię na ten temat.
- Myślałem, że po ostatnim…
- Przecież nie działo się nic, co sugerowałby na to, że cokolwiek było między nami, przeistoczyło się w związek.
- Przytulaliśmy się i nawet…
- Powiedziałeś, że to dla ciebie normalne, że z Baekhyunem też tak robisz i jakoś patrz! Nie jesteście razem!
- Dobrze przecież do niczego cię nie zmuszam. Nie musisz się unosić  – powiedział.
Jego głos stał się spokojniejszy, a Baekhyun patrzył na nas z uniesionymi brwiami pewnie analizując dokładnie naszą delikatną wymianę zdań.
     - Czuję, że dość sporo mnie ominęło, ale nie zamierzam się w to wtrącać. Oboje jesteście zbyt trudni w obyciu.
     Wtedy przyszedł Chanyeol i atmosfera między nami trochę się rozluźniła. Trochę, bo na pewno nie było to to, co zawsze. Jeszcze niech mi powiedzą, że to wszystko moja wina.
     Sehun i Baekhyun stwierdzili, że chcą iść na bubble tea i oczywiście nie miałem nic do gadania, więc po prostu za nimi poszedłem. Można było zamówić ciepłą lub zimną i oczywiście wszyscy zdecydowali się na tą pierwszą. No prawie, bo ja oczywiście nie wziąłem pieniędzy.
     Usiedliśmy przy pierwszym lepszym, wolnym stoliku, było bardzo dużo ludzi i praktycznie wszystkie miejsca były przez kogoś oblegane.
     Podejrzewałem, że Baek i Yeol domyślali się dlaczego zazwyczaj niczego nie kupowałem, a Sehun cóż, został przeze mnie oświecony.
     Jakoś w połowie rozmowy między nimi, w którą się nie angażowałem Sehun nie patrząc na mnie podsunął przede mnie połowę swojej herbaty z pływającymi na dnie kolorowymi kuleczkami.
     Spojrzałem na niego zdziwionym wzrokiem. Jeżeli myślał, że pogodzi się ze mną tylko dlatego, że dał mi jakaś głupią herbatę to… W sumie miał rację. Proszę państwa, brawa dla mnie Xiao Luhan staje się żałosny.
     To było urocze, a ja powoli przestawałem być obojętny na jego zachowania. Sprawiał, że moje zlodowaciałe serce powoli topniało.
     Złapałem jedną dłonią za kubek, a tą wolną chwyciłem Sehuna.
     Bełkocząc coś, o tym, że musimy porozmawiać zostawiłem Baekyeola samego.
     Na dworze było zimno, zdecydowanie dało się odczuć różnicę temperatur, ale to wcale nie było ważne.
     Nie słuchałem nawet samego siebie, działałem w pewnym rodzaju amoku. Skręciłem z nim w pierwszy lepszy zaułek i po prostu go pocałowałem, zanim sam zdążyłem się zorientować  co się dzieje i co robię.
     To wcale nie był mocny  pocałunek, jak niby miałbym skoro nie wiedziałem jak to się robi. Nigdy się nie całowałem, więc jedyne co potrafiłem to przycisnąć swoje wargi do tych Sehuna i czekać aż to on przejmie inicjatywę.
     Nie byłem zawstydzony. Chciałem postawić sprawę jasno, skoro on nie potrafił sam postanowiłem się tym zająć i pod wpływem impulsu to po prostu się stało.
     Sehun był w szoku i to całkiem sporym, ale dość szybko się otrząsnął. Poczułem jak na jego usta wkrada się delikatny uśmiech. Specjalnie uchyliłem swoje usta pozwalając na wszystko.
     Skoro pozwoliłem na zmienienie całego swojego życia i zasad w nim obowiązujących, to jaką wagę przy tym miał jeden niewinny pocałunek?
No właśnie. Żadną.
     Nie miałem porównania, ale Sehun całował naprawdę dobrze. Trochę zachłannie, ale mi to nie przeszkadzało, bo pomimo otaczającego nas śniegu, mrozu szczypiącego w policzki i chłodnego wiatru, ja miałem wrażenie, że całe moje wnętrze płonie. Nie wiedziałem czy moje usta też były takie zimne jak te Sehuna, ale podejrzewam, że w środku czuliśmy to samo rozbrajające ciepło.
     - Czyli teraz oficjalnie jesteśmy razem? – uśmiechnął się do mnie.
     - Potrzebujesz lepszej odpowiedzi? – również się wyszczerzyłem.




     Zima się skończyła, zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki wiosny. Rano słońce przebijało się do mojego pokoju, budząc mnie przy akompaniamencie ptasiego śpiewu.
     Z każdym dniem było coraz lepiej, miałem kończyć liceum i nie zapowiadało się nic, co miałoby zrujnować mój związek z Sehunem.
     Oczywiście nie mógł liczyć na to, że nagle mój język się stępi, albo co gorsza myśleć, że może zacznę się do niego publicznie przytulać, całować, kleić, jak kto woli. Nie. W szkole nasze relacje wyglądały dokładnie tak samo jak wcześniej, może były odrobinkę cieplejsze, wszystko zaczynało przypominać związek dopiero wtedy, kiedy przekraczaliśmy próg jego domu.
     Pani Oh czuła ogromną satysfakcje z tego, że miała racje, na co oboje z niezawodną synchronizacją wywracaliśmy oczami.  
     Najgorzej przyjął to Sean, bo dalej dokładnie pamiętał, że obiecałem mu, że nie odbiorę mu jego brata. Skąd mogłem wiedzieć, że to tak się skończy...
     Przerażające było dla mnie to, że wszystko zaczęło się układać. Mama wychodziła na prostą, dalej spotykała się z Ji Jongiem i coraz częściej wspominała o przeprowadzce. Wiedziałem, że zdam z historii, Baek był szczęśliwy z Chanyeolem, a mój związek z Sehunem cóż, może nie byłem gotowy na wyznanie miłości, ale byłem pewien, że w pewien sposób mi na nim zależy. Poza tym jest chyba jedyną osobą, która potrafiła wytrzymać ze mną i moimi humorkami.
Było mi z nim tak cholernie dobrze, że tylko czekałem, aż mnie albo Sehuna pierdolenie auto, bo to wszystko było zbyt idealne.

END
    
    



      Jak mam być szczera to jest to chyba pierwsze opowiadanie, z którego jestem w pełni zadowolona. Miało być jeszcze dłuższe i chciałam uśmiercić Sehuna, ale nie mogłam znaleźć żadnej choroby, która by mi tu pasowała, potem chciałam rozwalić ten związek zdradą, generalnie w planach był angst, wyszedł fluff albo jeszcze coś innego, supi, tak to jest - trzymanie się planu, zdecydowanie moja mocna strona. xD A w ogóle to na początku miał być TaoRis, dopiero po czwartej stronie zmieniłam (takie ciekawostki) xD Widocznie hunhan musiał być razem i nic nie mogło rozwalić ich miłości. :'> I jeszcze  jedno. Luhan to ja. Nie mówię tutaj o fabule, bo to już totalna fikcja, ale nawyki, przemyślenia, to wszystko ja, może dlatego tak łatwo mi się to pisało, nie wiem. 
         Piszcie w komentarzach czy wam się podobało, wytykajcie błędy, bo pewnie są te głupie literówki... Nie ważne ile razy coś sprawdzam na koniec i tak coś przeoczam, dlatego przepraszam :( oh i nie wiem jak u mnie z przecinkami. I generalnie będzie mi miło jak zostawicie cokolwiek! Chociażby jedno zdanie. :)) To na prawdę daje dużego kopa w dalszym pisaniu,a nie wierzę, że napisanie jednego zdania jest trudne, więc liczę na Was!