10 stycznia 2015

"Holiday" III

Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do tego, że dom TaoRisa w praktyce należał do wszystkich. Nasi przyjaciele wchodzili i wychodzili, kiedy tylko chcieli i muszę przyznać, że ostatnie dni były najlepszymi ze wszystkich wakacji, jakie miałem. Jakby ktoś kazał mi krótko opisać miejsce mojego pobytu, odpowiedziałbym „dom wariatów”, bo nic bardziej trafnego nie przychodziło mi do głowy.
- Sehun! Hunnie no! Nie uciekaj! – krzyczał zrozpaczony Luhan.
W spokoju jak cywilizowany człowiek leżałem rozwalony na kanapie, czując dość mocny powiew wiatraka, który chodź trochę łagodził upalne powietrze. Ledwo udawało mi się oddychać, a po czole spływały kropelki potu. Ten jakże warty opisania moment przerwał huk obijanych drzwi o ścianę. Szybkim krokiem z naburmuszonym wyrazem twarzy w moją stronę szedł Sehun. Oczywiście nie można pominąć, że zaraz za nim podążał Luhan, który jęczał coś o tym, żeby Oh nie był zły. Widziałem jak tęczowy zbliża się do mnie i nie zdążyłem nawet wstać, kiedy poczułem jak całe sto osiemdziesiąt centymetrów człowieka, rzuca się na moje biedne, drobne niczemu winne ciało.
- Suhoo, Luhan mnie nie docenia! – powiedział załamanym głosem. 
         Duszony ciężarem młodszego, kątem oka spostrzegłem Chanyeola. Nawet nie wiedziałem, że tutaj był. Patrzył na nas z szeroko otwartą buzią i widziałem jak guma, którą żuł wysuwa się z jego ust i ląduje na ziemie. Moja pedantyczna strona w środku krzyczała z bólu, bo to było O-BRZY-DLI-WE. Dokładnie ująłem wzrokiem, jak po jego brodzie spływa stróżka śliny, po czym jakby wyrwany ze swojego świata, zagłuszając głośne prośby o wybaczenie Luhana, wydarł się na cały dom:
- Kanaaaaaaapka!
W duchu zacząłem się modlić, aby to coś, co steruje tym okropnym światem zlitowało się nade mną i sprawiło, aby Yeol zanim na mnie skoczy poślizgnął się i nie wypełnił swojej głupiej myśli. Niestety. Życie lubi mnie męczyć i po chwili już czułem jak te dwumetrowe zwierzę łamie mi kości, a potem słychać już było tylko mój i Sehuna pełen bólu, zduszony jęk.
- Złaźcie ze mnie wszyscy, póki jeszcze nie straciłem na was całej mojej cierpliwości.
Nawet żadnego z nich nie informując, zrzuciłem ich z siebie. Czułem się taki lekki, w końcu to prawie dwieście kilo mniej. Już miałem wyjść z pokoju, kiedy moja głowa odbiła się od czegoś nadzwyczaj twardego, aż cofnąłem się parę kroków w tył. Byłem pewien, że w tamtym miejscu nie było ściany, no chyba, że dom Tao to Hogwart i te ściany potrafią się magicznie znikąd pojawiać.
- Oh, Junnie, bądź bardziej ostrożny, możesz sobie zrobić krzywdę – powiedział z udawaną troską Chen.
Ten cyniczny uśmieszek miałem mu ochotę zerwać i nigdy więcej nie mieć okazji go oglądać. Chyba każdy, kto mnie znał wiedział, że ja i Chen dosłownie nie potrafimy wysiedzieć ze sobą paru minut, żeby się o coś nie posprzeczać. To może być cokolwiek, chociażby głupi kolor bluzki Krisa.
- Przeżyje, jeżeli pewne osoby nie będą ingerować w moje życie. – Czułem to napięcie, które się między nami tworzyło. Bywały momenty, że Chen budził we mnie jakiegoś diabła, który, na co dzień był głęboko we mnie uśpiony. Czasami wystarczył sam widok tego chłopaka, aby się wybudził i przejmował kontrole nad moim zachowaniem.
- Mówisz o mnie? Naprawdę mam lepsze zajęcia.
- Dobra, po prostu idź sobie!
Mówiąc to, dźgnąłem go palcem w klatkę piersiową, a zaraz potem do moich oczu zaczęły napływać łzy. To tak cholernie bolało, nie rozumiałem jak on mógł mi to zrobić.
- Suho, wszystko w porządku?
- Jeszcze się bezczelnie pytasz, złamałeś mi palca sieroto!
- Przecież ja nic nie zrobiłem, nikt ci nie kazał mnie ruszać. – Popatrzyłem na niego wzrokiem, który mówił, że nawet nie wie jak bardzo się pomylił. – Dobra daj to – powiedział.
Złapał mnie za rękę i pociągnął do kuchni, a tam kazał usiąść na krześle.
- Może nie studiuję medycyny jak Yixing, ale gołym okiem widzę, że złamany nie jest, więc nie dramatyzuj.
Podszedł do szafki, gdzie walały się wszelkiego rodzaju lekarstwa i wygrzebał stamtąd bandaż i jakąś maść.  Złapał mnie delikatnie za dłoń i zaczął nakładać maź. Może gdyby nie była to prawa ręka zrobiłbym to sam, ale nie niestety trafiło właśnie na nią. Wziął długi biały patyczek i przyłożył go do palca, po czym starannie nakładał opatrunek.
- Lay byłby ze mnie dumny.
- Tak, nie wątpię, wiecie może, co się dzieje HunHanowi? – zapytał Baek, wchodzący do kuchni.
- Nie wiem, przenieśli swoją awanturę ze swojego domu do naszego, bo przecież, niszczenie cudzego spokoju, to takie szlachetne zajęcie. Luhan najwyraźniej czymś wkurzył Sehuna i ten strzelił na niego focha.
- Przypominają mi mnie i Yeolliego, kiedy byliśmy w wieku Hunniego– rozmarzył się Byun.
- Baek, to wcale nie było jakoś dawno, po za tym z tego, co wiem to Luhan jest od ciebie starszy.
- Co ty wiesz o życiu, dobra nie przeszkadzam wam – rzucił nam jednoznacznym uśmiechem.
- Głupek – prychnąłem. – Możesz mnie zostawić, już nie boli.
Wstałem i poszedłem do salonu. Na kanapie siedział HunHan, gdzie Sehun łypał spod byka, morderczym wzrokiem na Luhana. Na podłodze usiadł Byun i gdzieś w otchłani świadomości chciałem mu coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co.
- Hunnie, co się stało? – Zapytał troskliwym głosem Baek.
- Luhan hyung nie docenia moich starań.
Ledwo co ogarnięty Tao, zaciekawiony podszedł do nas wszystkich i dosiadł się obok Luhana.
- To wcale nie tak Sehun… - powiedział już chyba zmęczony tym wszystkim Luhan.
- Tylko tak mówisz! Doskonale wiesz, że nienawidzę rano wstawać, ale to zrobiłem żeby sprawić ci przyjemność. Przygotowałem kanapki, przy których się starałem, przyniosłem ci śniadanie do łóżka, nawet nie oblewając się przy tym herbatą, a ty powiedziałeś tylko „Dzień dobry”, ugryzłeś kawałem bułki, wyplułeś ją, po czym powiedziałeś, że są gumowe i poszedłeś spać! Wiesz jak się wtedy poczułem? – powiedział z lekko drgającą wargą.
Muszę przyznać, że nawet na mnie ten widok w jakiś sposób podziałał. Może dlatego, że zawsze myślałem, że ten dzieciak nie zna znaczenia słowa smutek.
- Sehun, przepraszam! – blondynek zaczął głośno płakać. – Ja po prostu rano nie wiem co się dzieje. To wszystko przez to, że spałem. Hunnie, proszę nie gniewaj się już. – powiedział ocierając swoje oczy rękawami za dużej na niego bluzy.
- Myślę, że to jest ten moment, gdzie powinniście się sobie rzucić w ramiona i wybaczyć całe zajście. – powiedział wzruszonym głosem Yeol.
Baekhyun wstał, po czym od razu usiadł i po czym wstał jeszcze raz. Jego oczy wyrażały furię, która wyraźnie kontrastowała z kamienną twarzą bez wyrazu. Na początku nikt nie wiedział o co chodzi... Jego prawa dłoń po chwili wylądowała na lewym pośladku, a każdy z nas jak zahipnotyzowany powędrował za nią wzrokiem. I wtedy do mnie dotarło, coś, o czym chciałem mu powiedzieć. Od dywaniku w kształcie pandy aż do jakże jędrnego tyłka mojego przyjaciela, ciągnęła się biała długa linia. Wszyscy natychmiastowo wybuchli śmiechem, oprócz Tao, który był załamany tym, że najprawdopodobniej będzie musiał wyrzucić dywanik. Lubił go. 
- Kto? – salwy śmiechu przerwał lodowaty głos Byuna i tylko Chanyeol w dalszym ciągu nie potrafił przestać się chichrać. – Kto do jasnej cholery jest tak mądry żeby zostawić, bądź wypluć gumę na środku pokoju, czy wy zdajecie sobie sprawę ile musiałem wydać na te spodnie?
- Ale to ja ci je kupiłem. – powiedział Chan.
- Cicho! – Jego oczy zabłysły czymś… po czym spojrzał na Chana. – Chanyeol! To ty prawda? Nikt inny w tym do mu nie jest aż taką niezdarą i nieokiełznanym debilem, żeby zrobić coś tak obleśnego. Fuj. Przez ciebie całe moje spodnie są z gumy do żucia, obrzydlistwo.
- Baekhyun, proszę nie denerwuj się, kupię ci nowe spodnie!
Yeol zabrał miotającego się z nerwów Baeka, HunHan się pogodził, więc właśnie chyba przyszła chwila spokoju. Zastanawiałem się tylko gdzie wcięło Jongdae.
     Poszedłem do swojego pokoju poczytać książkę, którą Kris mi ostatnio polecał.

Tego wieczora, chmury były wyjątkowo ciemne, a w naszym domu jakoś dziwnie cicho. To była jedna z tych letnich nocy, gdzie zapowiadało  się na burzę. Leżałem i słuchałem muzyki, nie to, że się bałem grzmotów i piorunów, to raczej jak Tao i karaluchy. Wiedział, że nic mu nie zrobią, a i tak ich nie lubił i darł ryja na cały dom jak gdzieś jakiegoś zobaczył. Nagle spostrzegłem, że do mojego pokoju powoli wdziera się światło z korytarza, co znaczyło, że ktoś wszedł do pokoju. Podniosłem się do siadu i zobaczyłem Chena.
- Co tutaj robisz?
- Nie denerwuj się chciałem tylko pogadać.
- O czym?
- Dlaczego jako jedynego z nich wszystkich mnie nie lubisz. – Popatrzyłem na niego zdziwiony.
- To nie tak, że cię nie lubię…
- Tylko?
- Sam nie wiem. Czasami mam ochotę cię rozszarpać, bo doprowadzasz mnie do szału, więc bardziej bym powiedział, że mnie irytujesz niż, że cię nie lubię. W ogóle co cię wzięło na takie poważne rozkminy?
- A tak jakoś – wyszczerzył się. – Idziemy pooglądać jakiś horror? Nie ukrywam, że jego propozycja jak najbardziej mi pasowała. Od zawsze uwielbiałem horrory, oczywiście o ile nie były o lalkach.
- Jasne, chodźmy.
Siedzieliśmy pod kocem w skupieniu oglądając film. Burza nadawała takiego wyjątkowego klimatu i dreszczyku emocji. Nie bałem się jakoś bardzo, tylko momentami zakrywałem twarz lub ewentualnie drgnąłem zbyt mocno, ale to się nie liczyło. Po dwóch godzinach, na dworze było już ciemno, burza odeszła, zostawiając po sobie deszcz. Popatrzyłem przez okno i prawie dostałem zawału.
- Chen, patrz, tam ktoś jest – przysunąłem się do niego.
- Gdzie, nie widzę.
- No tam w ogródku, coś zakopuje. – Naprawdę się przeraziłem.
Moje ciało automatycznie zamieniło się w galaretę, a ja nie potrafiłem tego opanować.
- W takim razie chodźmy to sprawdzić!
- Zwariowałeś! a jak nam też coś się stanie… nigdzie nie idę. – Skrzyżowałem ręce na piersi.
- Nie stanie, chodź.
Wyszliśmy salonem, przez taras, po czym skradaliśmy się w stronę nieznajomego. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć zamiłowania Tao do wszelkiego rodzaju roślinek. Było tego tutaj od cholery,  ale z drugiej strony go podziwiałem, bo mi nawet kaktus usychał.
Przybliżyliśmy się do osoby z łopatą i wtedy go rozpoznałem. Oczywiście nie od razu, ale po chwili byłem pewien. To był Kai.
- Ej, to nie jest Jongin? – Powiedział w tym samym czasie, co ja pomyślałem Chen.
- Tak, ale z drugiej strony, chyba nie ma on obowiązku pracować jak pada deszcz, więc co on tu robi.
Podszedłem do Jongina i stuknąłem go w ramię.
- Co robisz?
- Nic! – Drgnął przestraszony, po czym podrapał się po karku ze sztucznym śmiechem.
Mimowolnie spojrzałem na dół, który wykopał i wystarczyły może dwie sekundy szoku, jak zacząłem się drzeć. W dole leżał Kyungsoo.
- Matko, Kai jesteś mordercą!
To był moment, kiedy moje oczy co chwilę oślepiało białe światło, a wszyscy wokół mnie zaczęli się śmiać. Zdezorientowany, patrzyłem na Soo, który teraz nie mógł się opanować, a jeszcze chwilę temu leżał w błocie.
- Co się właśnie stało? – Zapytałem, kompletnie pozbawiony racjonalnego myślenia.
- Wszystkim się nudziło, więc padłeś ofiarą niecnego planu Jongdae.
- Ale czemu akurat ja?
- Bo nikt inny by się nie wystraszył.
- A Tao?
- Tao wystraszyłby się za bardzo - powiedział Kris.
- A po co te zdjęcia?
- Wylądujesz na ścianie dwunastu derpów.
- Co?
- Kupa, został tylko Sehun. - Cieszył się Tao.
- Jak Sehun? Uhh, nienawidzę was. JAK JA WAS KURWA NIENAWIDZĘ!



 CDN...



Noo, więc chciałam to dodać jeszcze w grudniu, na feriach, ale nie miałam laptopa, bo aż dwa razy się zepsuł :/ 
Zapraszam do komentowania ^-^ I przepraszam za błędy, bo możliwe, że jakieś są :)